wtorek, 7 lutego 2017

Koniec pewnej epoki.

Sobota, 4 lutego, wieczór. Właśnie wtedy zamknął się pewien rozdział w pop-kulturze. Rozdział który trwał prawie 50 lat. Otóż właśnie tego dnia swój ostatni występ dała brytyjska grupa Black Sabbath w rodzinnym Birmingham. Ten rozdział naznaczony niewyobrażalną ilością, alkoholu, trawki, dragów zwłaszcza w okresie lat 70’. Black Sabbath jest niekwestionowanym prekursorem heavy metalu. Jednak ich brzmienie jest dziełem przypadku. Otóż gitarzysta Tony Iommi, w fabryce stracił opuszki palców przez co grał protezami co wymusiło obniżenie stroju gitary oraz charakterystyczny dla grupy styl grania power chordami.  Moim zdaniem tu należy szukać przyczyny sukcesu grupy (ponad 50 milinów sprzedanych krążków na całym świecie). Mimo przesterowanych brzmień, niskiego stroju melodia riffów nie umknęła w próżnie. Któryś z członków zespołu powiedział kiedyś, że riffy Black Sabbath są dobre bo można je po prostu zagwizdać. Kolejnym składnikiem sukcesu jest postać basisty-tekściarza. Geezer Butler bo o nim mowa pisał większość tekstów a że, chłopaczyna interesował się duchami, okultyzmem i generalnie ciemną stroną mocy, to teksty były przesiąknięte ów hobby. Dlatego wokół zespołu zaczęła tworzyć się pewna ciemna aura, opinia złych chłopców (co jest dla mnie mega dziwne, bo oglądając wywiady, Ci ludzie są mega ciepli i mili), oraz metka zespołu którego nienawidzą rodzice. Bill Ward perkusista. Jego styl gry miał wpływ na całe pokolenia, mi osobiście  przypomina nieco Bonhama z Led Zeppelin. Nie wiem jak to nazwać, powiedzmy gęste talerze, straszenie charakterystyczne dla brzmień za lat 70. No i on. Książe Ciemności. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w pop-kulturze. Ozzy Osbourne. Może nie posiada i nigdy nie posiadał mega zdolności wokalnych, może jego skala głosu nie obejmowała czterech oktaw, a jedzenie nietoperzy może niepokoić, jednak poprzez charyzmę i tembr głosu w mojej ocenie jest jednym z najlepszych frontmenów.

środa, 1 lutego 2017

...i mam w sercu ranę!

W otaczającym świecie mijamy wiele osób dookoła siebie. Osoby charyzmatyczne które przyciągają do siebie swoim sposobem bycia oraz flegmatyków. Osoby które żyją           i mają pasję oraz osoby które żyją pasją. Flegmatyków, ekstrawertyków. Nudziarzy i „żywe srebra”.  Dzisiaj chce napisać o kimś kto potrafi łączyć każdą z tych skrajności. Gitarzysta, wokalista, tekściarz. Rock’n’rollowiec ale i romantyk. „Odkryłem” go późno bo dopiero rok po premierze debiutu. Znałem go wcześniej z Toruńskiego zespołu SOFA, jednak tak naprawdę nie śledziłem poczynań tego składu. A szkoda. Dzisiejszy wpis będzie o Tomku Organku. Już teraz pisząc o nim mam niemały problem, ponieważ Tomek ma ksywę, nazwisko, i nazwę zespołu taką samą, po prostu ORGANEK.