Sobota,
4 lutego, wieczór. Właśnie wtedy zamknął się pewien rozdział w pop-kulturze.
Rozdział który trwał prawie 50 lat. Otóż właśnie tego dnia swój ostatni występ
dała brytyjska grupa Black Sabbath w rodzinnym Birmingham. Ten rozdział naznaczony
niewyobrażalną ilością, alkoholu, trawki, dragów zwłaszcza w okresie lat 70’. Black
Sabbath jest niekwestionowanym prekursorem heavy metalu. Jednak ich brzmienie
jest dziełem przypadku. Otóż gitarzysta Tony Iommi, w fabryce stracił opuszki
palców przez co grał protezami co wymusiło obniżenie stroju gitary oraz charakterystyczny
dla grupy styl grania power chordami. Moim
zdaniem tu należy szukać przyczyny sukcesu grupy (ponad 50 milinów sprzedanych krążków
na całym świecie). Mimo przesterowanych brzmień, niskiego stroju melodia riffów
nie umknęła w próżnie. Któryś z członków zespołu powiedział kiedyś, że riffy
Black Sabbath są dobre bo można je po prostu zagwizdać. Kolejnym składnikiem sukcesu
jest postać basisty-tekściarza. Geezer Butler bo o nim mowa pisał większość tekstów
a że, chłopaczyna interesował się duchami, okultyzmem i generalnie ciemną
stroną mocy, to teksty były przesiąknięte ów hobby. Dlatego wokół zespołu zaczęła
tworzyć się pewna ciemna aura, opinia złych chłopców (co jest dla mnie mega
dziwne, bo oglądając wywiady, Ci ludzie są mega ciepli i mili), oraz metka
zespołu którego nienawidzą rodzice. Bill
Ward perkusista. Jego styl gry miał wpływ na
całe pokolenia, mi osobiście przypomina nieco
Bonhama z Led Zeppelin. Nie wiem jak to nazwać, powiedzmy gęste talerze,
straszenie charakterystyczne dla brzmień za lat 70. No i on. Książe Ciemności.
Jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w pop-kulturze. Ozzy Osbourne. Może
nie posiada i nigdy nie posiadał mega zdolności wokalnych, może jego skala głosu
nie obejmowała czterech oktaw, a jedzenie nietoperzy może niepokoić, jednak
poprzez charyzmę i tembr głosu w mojej ocenie jest jednym z najlepszych
frontmenów.
Wiecie co składa się na
ten sukces? To, że zespół tworzy czterech ludzi, którzy osobno byliby wielcy
ale nie osiągnęliby maksimum potencjału. Nie chce pisać o perturbacjach w
składzie, o tym że Bill Ward nie brał udziału w pożegnalnej trasie, bo nie
chodzi mi o opisanie tego zespołu, pokazania mocnych i słabych storn. Według
mnie kończy się pewnego rodzaju epoka. I to jest moja myśl przewodnia tego wpisu,
to ,że ten zespół ma miano bandu epokowego. Jest to zespół do którego dużo mniejszych
kapel się porównuje, ich dyskografia to jedna wielka kopalnia inspiracji.
Biografia Black Sabbath to zbiór wielu śmiesznych anegdot, ale i błędów. A
wiadomo, że najlepiej uczy się na błędach, zwłaszcza cudzych. Najlepsze jest
to, że Ci starsi panowie nie potrzebują żadnych pomników. Oni sami je sobie zbudowali,
setkami godzin nagrań w studio. Bo właśnie to zostanie po nich. Oczywiście nie
do końca wierze, że ostatnia sobota była końcem. Myślę, że panowie będą grać
jakieś pojedyncze sztuki, a i nowa płyta nie jest zwykłą mrzonką. Na pewno nie
będzie już wielkiej światowej trasy, promowania płyty na każdym kroku i
podobnych tego typu działań. Ale czy to jest im potrzebne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz